Wieczorny zaśpiew przed odlotem
Poziome promienie słońca przeszywały zieleń ozimin i docierały do białych figur wmurowanych pole. Każdy ciepły dotyk promienia ożywiał gipsową biel. Uginające się szyje, barkowe skrzydła aniołów i woskowe dzioby poruszały się z minimalną prędkością. Wszystkie rzeźby chłonęły ciepło ostatniego dziś słońca. Magazynowały dobrą pogodę pod pierzyną z białego puchu. Najedzone, leniwie przesuwały swe ciała po trawniku ozimin. Niektóre przysiadały i podsypiały. Po co tracić energię. W ciepłych promieniach tłuste, barokowe rzeźby trwały w pięknie zachodu. Lubię do nich wracać. Lubię patrzeć na te wielkie ptaki jak z wielką uważnością i delikatnością zimują na polach. Trochę w tym porcelany, trochę ceramiki bolesławickiej i trochę porcelitu izolatorów energetycznych (drobniutkie nie są…). Łabędź to niezły produkt ewolucji. Na koniec zaśpiewały i odleciały w szarość wschodu.
Cały dzień lało, pogoda była pod psem, ciemno, buro i ponuro, a teraz gigantyczna mgła jest. Od czasu do czasu odgłosy fajerwerków. Biedne psy.