Grudniowy zapach biegacza
Przy silnym wietrze, odgłosy dochodzące z łęgu źródliskowego mogą nieźle działać na wyobraźnię. Trzaski, jęczące na wietrze drzewa, stuki, strzały i trzeszczenia. Muzyka do horroru. Mózg rejestrował poszczególne dźwięki i wrzucał do szufladek: „drzewo”, „wiatr”, „hmm”. Szufladka „hmm” ciągle wskazywała, że dochodzące mnie dźwięki to nie wynik wiatru. Ktoś tłukł w lesie, ale odgłosy zlewały się z koncertem trzeszczących drzew. Szedłem w stronę szufladki „hmm”. Czarny cień odleciał gdzieś za gęste leszczyny w suchszej części lasu. Zmieniłem nazwę szufladki na „dzięcioł czarny” i zacząłem się przyglądać upadłemu jesionowi, w którym grzebał sobie dzięcioł. Po korą sporo się działo. Kiełkowały z nasion różne rośliny i w rozgrzebanym próchnie pozostały jeszcze niezjedzone przysmaki. Było ich całkiem sporo. Larwy chrząszczy, wije, jakieś bardzo drobne obleńce, prosionek i dwa biegacze. Mniejszy szybko zaszył się pod korę i został anonimowym zawodnikiem. Większy korzystając z nieobecności dzięcioła, nagrzany nagłym promieniem słońca wystartował jak na biegacza przystało i zaczął biec po długim, zwalonym pniu. Trochę za nim biegłem wzrokiem. Oślepiony niskim słońcem nadziałem się na leszczynę. Gałązka dotknęła przy okazji i biegacza, który zaszywając się pod korą, zdążył wylać z siebie kropelkę śmierdzącej cieczy, z którą pozostałem sam w lesie. Nie duży taki w sumie, ale smród pozostawił po sobie ogromny. Pewne procesy są jak widać uniwersalne.
Biegacz ogrodowy, z piękną patyną miedzianą w dołkach na pokrywach, to raczej rzadki bywalec ogrodów. To gatunek związany z lasami, gdzie jest sporo martwego drewna.