Krzykliwe poranki
Zbudziły mnie jakieś dalekie odgłosy. Urywane śpiewy z otwartych pól. Jeszcze mgła rysowała resztę nocy na bladym świcie zza lasu, kiedy para krzykliwych zaanektowała wielką kałużę. Wokół setki szpaków przeczesywały przewróconą ziemię i kręciły dookoła polnego rozlewiska. Tam gdzie woda dotykała czarnych znamion roli, ruchliwe czajki siłowały się z dżdżownicowym spaghetti. Raz po raz wyprężały swoje ciała i wyciągały zaskoczone ulewami pierścienice. Z daleka przyglądały się żurawie, trzymając dystans od tego drobnego tłumu. Na wodzie stały dumnie łabędzie. Nic nie jadły, niczego nie szukały. Wyglądały jak kamienne rzeźby w fontannie. Trochę ekstrawaganckie w zderzeniu z pustką czarnego pola. Tłumy czajek i szpaków wyglądały jak turyści przy „Fontana di Trevi”. Jak widzowie, którzy bardzo chcieliby zająć miejsce tych barokowych posągów, ale nie wypada się kąpać w miejscu tak bardzo naznaczonym historią. Z każdą chwilą robiło się jaśniej i jaśniej. Jak na zawołanie, wszystkie ptaki odleciały w jednej chwili i niezwykła fontanna znów stałą się tylko śródpolną kałużą.