Oczekiwanie na deszcz żurawi
To nic, że woda wlewa się do woderów. To nic, że spodnie już mokre. Wmawiasz sobie, że jeszcze sucho. To nic, że gałąź wierzby strzela w twoje oko z siłą pocisku i powala cię na ziemię. Otwierasz palcami powieki i z wielką radością mówisz do siebie – O! widzę! Potem jeszcze muł, trzciny, zapach jeleni. Jakaś jesienna rzekotka zagrała ci do rytmu. Czekasz w swoim ukryciu. Słyszysz, że jakiś jeleń chodzi ci za plecami, że łabędź macha skrzydłami, a stado kormoranów z wielkim szumem penetruje płycizny. Ryby wyskakują z wody. I nic. I nagle, kiedy słońce wskazuje mocno na północny zachód, a niebo nabiera czerwieni, zza horyzontu wysypują się żurawie. Dziesiątki, setki, tysiące. Spadają i z krzykiem odrzutowców zanurzają się w wodzie. Spragnione i podniecone krzyczą całemu światu, że zaraz idą spać. Pomieszane głosy dorosłych ze świergotem młodych. Nie ma innego świata poza żurawiami. Jest tylko obraz malowany muzyką i opadającym puchem. To raptem niecała godzina na granicy nocy i dnia. Godzina, w której przyroda gra swój wrześniowy koncert. Gra, tylko tym którzy chcą i potrafią go usłyszeć! ……………..gru, gru………………….
Przepiękne!