Atlas jednych chmur
Niebo zapaliło się ogniem piekielnym. Abażury z chmur wypełniały komnaty łąk czerwoną lawą odległych wulkanów. Za plecami malował się mały fragment tęczy, a przed oczami spektakl baletu chmur tuż po zachodzie słońca. Obrazy jakby wcięte z wielkich dzieł dawnych mistrzów. Nie sposób było wrócić i zostawić za sobą kalejdoskop piekła. I jeszcze deszcz, który padał niczym kurtyna po spektaklu, jednak nie zasłaniał głównej sceny. Jakieś żurawie z czeluści podniebnego Hadesu i księżyc zupełnie na poboczu nieba. Krzyczące puszczyki. Sarny snujące się między balotami siana i kruki podążające znów na nowe noclegowisko. Chwila. Może ktoś powie, że kicz. Może. Przyroda jednak ma swoje prawa i robi sobie projekcje jakie chce. Dziś było przez chwilę właśnie tak. Tak jakoś.