Odchodzi nam kwiat paproci, za szybko!
Zmiany w środowisku są tak szybkie, że nie jestem ostatnio w stanie zrozumieć dlaczego mam już tyle lat ile mam a nie widzę już tylu ekosystemów. Jeszcze piętnaście lat temu jeździłem na łąkę i patrzyłem jak dziesiątki nasięźrzałów (sic!) pospolitych zarodniowały sobie w wilgoci trzęślicowej. Na tej łące były dziesiątki stoplamków/kukułek szerokolistnych, były listery jajowate, były największe podkolany jakie widziałem w życiu. I ten ich obłędny zapach.
Potem ktoś pozwolił wyciąć drzewa, ot tak. Masz to możesz. Wycięto wszystko wkoło. Rok później całą łąkę opryskano rundupem. Przeżyły to storczyki, trawa nie. Potem wykopano rowy. Dziś pół łąki nakarmi świat pszenicą – szczytny cel niby. Reszta dogorywa. Ostatnie nasięźrzały wyszły z tej pustynnej murawy. Ostatnie w okolicy. Kiedyś było ich tak dużo, że kobiety nacierały się nimi, by były bardziej atrakcyjne. Szukały kwiatu paproci. Dziś atrakcyjność można załatwić u chirurga plastycznego.
Nie mam do nikogo żalu. Nie można oczekiwać od nikogo, kto nie czyta książek, by chronił paproć, którą trudno w trawie znaleźć. Nie wolno oczekiwać od nikogo wrażliwości, której nikt nigdy mu nie pokazał. Ludzi naciera się pokrzywami, muszą wysoko podskakiwać i skakać w rytm nacierającego. Wtedy nie ma czasu na myślenie. W takim nacieraniu wcale nie chodzi o atrakcyjność.