Cieplej już się nie dało
Trawa dotknięta chłodnymi nocami nie bardzo rośnie. Niebo goreje zachodem, a z lasu nadciągają ci, którym wolno tam było być cały czas. Duże, śródleśne łąki wabią swoją świeżością trawożerców. W oddali przeszło stado jeleni, które szły napić się wody w oczku wodnym. Daleko pod lasem stawka danieli przeczesywała świeże rośliny w murawie szczotlichowej, czyżby zjadały sporki? W pobliżu lisy czesały obrzeża bagien, a borsuk zatracił się w turzycach na dobre. Zdaje się kumaki wabiły go swoim syrenim śpiewem. Łąka żółciła się już zachodem słońca i wtedy wyszedł on. Niepozorny koziołek z opadłymi nieco parostkami. Pasł się, pobrykał i nieco chwiejnym z zadowolenia krokiem spokojnie wszedł w trzcinowisko. Za nim, już w ciemnej nocy wyszedł duży kozioł i swoim szczekaniem ustawił na łące hierarchię. Nacieszyłem się tym mniejszym. Jakiś taki bliższy mi był. Skąpany w ostatnim słońcu, miał w sobie sporo romantycznej, a wręcz idyllicznej postaci. Jakby Syrokomli uciekł spod pióra.