Bliżej podejść się nie dało…
Siedział w gęstwinie milinu. Wszystkie wróble, które zawsze tu świergolą gdzieś wyparowały. Myślałem, że skończy się na dużej odległości. Bez wielkich ceregieli podchodziłem do plątaniny latorośli. On patrzył czasem na mnie, jednak bardziej interesowały go sikorki, które przylatywały w kłębowisko gałęzi i głośno krzyczały na swego oprawcę. Tak bardzo go absorbowały, że mogłem podejść bliżej i bliżej. Kiedy aparat przestał ostrzyć, dalsze podchodzenie było i tak bez sensu. W końcu odstawiłem aparat i cieszyłem się jego pięknymi barwami. Zwłaszcza białe pióra porozrzucane po ciele jak śnieg na zaoranym polu, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. W pewnym momencie nasz pan krogulec pochylił się i odleciał w żywopłoty. Ot spotkanie. Kiedy wróciłem do pracy przy komputerze i popracowałem chwilę, otworzyłem okno w dachu i ku mojemu zaskoczeniu mój bohater wrócił na miejsce i został tu na kolejne minuty. Długie minuty. Ciekawe, czy w następnych dniach też będzie korzystał z magicznej zasłony milinowych gąszczy?
I co teraz będzie? Wczoraj też coś się działo na drzewie, straszny odgłos trzepoczących skrzydeł dochodził z góry. Oj, pióra polecą pewnie. Ciekawe jak długo będą się tak dochodzić.
U mnie dzisiaj biły się dwie sierpówki. Jedna nie pozwoliła podlecieć do wysypanego pokarmu. Trzecia sobie spokojnie
jadła, w końcu jedna z tej dwójki łobuzów odleciała na druty. Ciekawe o co im poszło?
pewnie o babę