Berberysowe szaleństwo
Przez cały sezon ukrywa się w zieleni innych drzew i krzewów. Suche wzgórza, okrajki jakoś go latem potrafią doskonale ukryć. Nawet wiosną jego żółte kwiaty zlewają się z seledynem zieleni. W październiku jednak coś się dzieje. Zaczyna się karotenowe szaleństwo liści i owoców. Właśnie teraz, kolczaste krzewy berberysowe wyglądają najpiękniej. Całe płoną, podsycane czerwonymi owocami wydają się goreć w niskim już słońcu. Trudno oderwać wzrok od tak niezwykłych kolorów. Pomarańcz, czerwień, wszelkie i żółcie wirują na wietrze, palą się w południe i wystawiają na stragany swoje owoce. Drobne jagody mają niezwykły kwaśny smak. Nazywane były czasem polską cytryną, ale stosowano je pewnie dużo częściej i wcześniej niż egzotyczne cytrusy. Takie dzikie owoce smakują najlepiej. Twardawa, czerwona skórka pobieżnie słodka i kwaśny miąższ, który otacza pestkę. Kilka owoców zmienia patrzenie na przyrodę. To zdaje się jeden z najbardziej wykwintnych smaków jakie znam w naszych lasach. Czasem uda mi się zdążyć przed paszkotami i innymi ptakami i trochę ich podjeść. Jem je raz w roku – najbardziej sezonowy owoc, jaki znam. Bywało, że pozostawały do zimy. Przemrożone traciły nieco na kwasowości. Polecam, witamin mają strasznie dużo. Tylko żmudne jest drylowanie i ewentualne przerabianie na dżem…
Drylować? Ależ po co? Wystarczy podgotować owoce we własnym soku i przetrzeć przez durszlak. Dodać cukier, odparować / zagęścić i wpakować do skoczków.
Albo nastawić nalewkę na całych owocach i zanim z pestek wypłucze się kwas pruski zlać nalew, owoce zasypać cukrem, a kiedy wyciągnie cały alkohol z owoców, odsączyć. Owocki wtedy są nuż suche i pomarszczone, a cały smak, zapach i kolor mamy w nalewce.