Butelki płynące do Bałtyku
Płyniesz i zachwycasz się przyrodą Odry. Bieliki, kanie rude, nurogęsi, gągoły, zimą bielaczki…, zimorodki, atakujące drobnicę bolenie. Pięknie jest, ale ciągle mi coś w tym wszystkim przeszkadza. Coś uwiera. Coś, co niszczy estetykę do samej głębi. Kiedy woda na Odrze podnosi się zaczyna się wielkie sprzątanie po osobach, które grillują, łowią ryby, spędzają czas na główkach, ostrogach i prostkach. Zaczyna się plastikowy Armagedon. Odra zamienia się w regaty polietylenowej plagi. Butelki są wszędzie. Małe, duże, większe. Płyną też szklane butelki po piwie, wódce, rzadko po winie. Jeśli już to po tanim winie. Czy butelka po bełcie z Polski dotrze do Bełtów na morzu? Oby nie.
Czasem trudno zrobić fotografię ptakowi na wodzie, aby w tle nie było coś antropogenicznego. Nie piszę o idei, filozofii, myślach – piszę o śmieciach! Zastanawiam się czy tak trudno zabrać ze sobą śmieci do domu? Czy trzeba w wolnym czasie otaczać się syfem? Czy to nie przeszkadza tym, którzy siedzą nad rzeką? Kiedyś pisałem o płynącej lodówce, ale ta przynajmniej była raz. Butelek płyną tysiące. Każda z zakrętką, jakby nie można było oddać tej nakrętki na pomoc chorym dzieciom? Czy korzystanie ze środowiska jest tylko w jedną stronę? Jeśli opowiadacie, że za czasów dziadka, kiedyś to były ryby, to zastanówcie się, o czym będą opowiadały wasze wnuki – kiedyś to były butelki!
Ludu mój ludu, opamiętaj się i pozwól przyszłym pokoleniom, żyć w czystym środowisku. Łatwo być roszczeniowym, gorzej wymagać od siebie. Dodam tylko, że po wielkim wysypie grzybów w ostatnich dwóch tygodniach, w lesie zalegają tysiące butelek. Zwierzęta ich do lasu nie przyniosły.