Meandry świtu
Rodzi się z ciemności. Piękno. Na zakolach dawnej Odry malują się mgielne klimaty trzcin i pałki. Stoisz na środku nadrzecznych błoni i widzisz jak napełnia się wschód ciepłem ukrytego jeszcze słońca. Gotuje się niebo, a małe fragmenty cukrowej waty robią patchwork na niebie. Z każdą chwilą świat nabiera smaku porannych mgieł. Czujesz zapach pastwiska, zielonego chlorofilu rozcieranego na mokrych już butach. Zimne stopy dotykają chłodnej ziemi. Jesiennego poranka. Woda rozbudza się pluskiem ryb. Stada uklei uciekają przed rozbudzonymi boleniami. Gdzieś za wałem słychać budzące się żurawie, których krzyki wypełniają dolinę. Po kolei odrywają się ich pojedyncze sztuki, czasem serie, jak znaczki odrywane z dziurkowanych granic. Lecą priorytetem na koszone właśnie kukurydziska. Świt, jeszcze przed wschodem słońca daje sygnał zimorodkom do pierwszych łowów, a ich niebieskie strzały przeszywają nadwodne przestrzenie. Pisk, cisza i pisk za piskiem. Jakieś dwa łabędzie (milczą) zagubiły się na starorzeczy i podążają bez celu po zamienionej w fajerwerki tafli wodnej. Zza wierzbowych łęgów słychać obudzoną wronę, która ochoczo rozprawia nad rozlaną na piaszczystej łasze rybą. Pierwsi wędkarze zawieszają swoje auta nad samą wodą, zajmują kolejne główki niczym wielkie porty dla ich pojazdów. O świcie nie widać jeszcze śmieci w portach. Zwęglone, ognisko z elementami aluminiowych grilli świadczy o naruszeniu odrzańskiej dziczy. Nieco wyżej zaczynają żółknąć i czerwienieć pierwsze wiązy i grusze. Klucze gęsi rozcinają już niebo a lecące łabędzie krzykliwe napełniają swoim lamentem mgielne odrzyska. Być o świcie to rodzaj prezentu, który nie zdarza się każdego dnia. Biegnący niż ociera się tylko o krańce doliny, zostawiając ją niciom babiego lata, które już w południe polecą w czarne topole. I wtedy wychodzi słońce, które z każdą chwilą zabija mgielne światy. Rozprasza je, rozgania, odsłania tajemnice. Na łąkach pojawiają się psy, krowy i człowiek, który z wielkim kijem naśladuje Masajów. Czar świtu znika. Powrót rzeczywistości, ostrości widzenia i oczywistych kolorów. I tak z piękna urodził się kolejny dzień. Bez poranka byłaby tylko zwykłym dniem. Ze świtem pozostał świętem na zawsze.