Rude, dzikie zwierzę
Ile w niej było życia. W ciągu kilku minut wspinała się na dęby i sosny kilka razy. Dzika, nie parkowa miała w sobie sporo niepewności. Mogła liczyć tylko na swój mały rozum. Wiedziała, że zanim zejdzie na dno lasu musi się dobrze rozejrzeć, rozglądnąć, i dać sobie i światu chwilę na uspokojenie nerwów. Z góry wypatrzyła już żołądź, przeskoczyła na dąb, zsunęła się po jego korze do stóp i szybko chwyciła zdobycz. Dopiero na bocznych gałęziach dębu wzięła się za wyciągnięcie zapasu skrobi ze zdrewniałej osłony. Kilka ruchów zębami i czerwone wnętrze pojawiło się w jej pyszczku. Wyglądała na zadowoloną. Zeszłoroczny owoc był zdrowy i miał w sobie sporo zmagazynowanej energii. Zręcznymi łapkami obracała go w zębach, a on malał i malał. Nie spodziewałem się, że tak szybko poradzi sobie z twardym orzechem. Po chwili zbiegła po pionowej bieżni po następnego. Ten okazał się jednak pusty. Gdzieś z oddali zakwiliły pisklęta szpaka w szpaczej dziupli. Zaintrygowana, w jednej chwili pobiegła w kierunki dochodzących głosów. Oportunizm, kazał jej szukać prostszego pożywienia. Nie wiem jednak, czy dostała się do nowego pokarmu. Ruda!