Wodnik – skryty duch szuwarów
Kilka kęp trzciny oddzielonych od siebie mannowiskami. Z tych wyspowych gęstwin dobiega co jakiś czas ochrypłe kwiczenie, pomrukiwania, czasem pisk i kwik. Jeśli nie wyjdzie to to z szuwaru, to można mieć wrażenie, że jakieś zabłąkane prosię zwiedza trzcinowiska. Za tym głosem kryje się jednak ptak niezwykły, delikatny i pięknie ubarwiony. Wodnik, jak na bohatera słowiańskich podań i legend przystało, z pewnością nosi ze sobą tajemnicę. Dziś przyglądałem się przynajmniej dwóm, trzem osobnikom. O ile w trzcinie zatrzymywały się i patrzyły przez firanę źdźbeł z wielkim spokojem, to już na otwartej mannie dostawały ogromnego przyspieszenia. Widać odsłonięte miejsce nie jest ich domeną. Wolą tkwić w swojej tajemnicy, przemierzać wąskie ścieżki w trzcinie, podążać bobrowymi przejściami i korzystać z malutkich wodnych przesmyków. W takim gąszczu trzeba mieć doskonały, donośny głos by komunikować innym wodnikom o swoim położeniu, swoim kawałku bagna, o swojej tajemnicy. Nad nimi uwijały się dziś srokosze i szpaki, które próbował chwytać krogulec. Ciepłe światło z zachodu oświetlało trzcinową i mannową scenę. Musiałem trafić na ich dobry dzień, bo nie mogłem uwierzyć, że tak często wyłażą. Może jakieś sąsiedzkie przepychanki, może ktoś przyszedł zbyt blisko miejsca na gniazdo. Sprawiły mi wielką radość z patrzenia na tajemnicę, na zderzenie z odkrywaniem zakrytego, na coś, na co nie każdy może patrzeć. W takich sytuacjach dostaje się bilet na spektakl i czuje się wyłączność bycia sam na sam. Nie za pieniądze, nie ze wskaźnikami, przewodnikami i całym tym przeszkadzającym tłumem. Lubię tak być w przyrodzie – ja, on i popołudnie.