Głóg – wymóg ostrożności
Ostał się jeden na pastwiskach. Gałęzie uginają się od ciężkich, dojrzałych owoców. Jedyna taka czerwień w promieniu kilometra. Do najbliższych czyżni kilkaset metrów. Z zadrzewień dobiega głos kilku podnieconych kosów, znad skraju lasu słychać paszkota, a z pobliskich ozimin dobiega kwilenie kwiczołów. Wszystkie drozdy już blokach. Sprint na dwieście metrów za chwilę się zacznie. Jeszcze tylko trochę ostatnich owoców tarniny, róży i niedobitków głogu kryje się w bezpiecznych, gęstych krzakach, co trzyma owocojady (oczywiście nie mam na myśli ptaków z rodzaju Pipreola) przy zdrowych zmysłach. Dla kosów ta odległość jest bardzo trudna. Kręci się tu krogulec, jastrząb a nad pastwiskiem zawisła pustułka. Sprint musi być nisko nad ziemią i tak szybko jak tylko się da, by zakosztować soczystej, słodkiej czerwieni. Paszkot siedzi na odległych sosnach, jego dystans jest jeszcze większy. Dla niego to skok życia. Kwiczoły przed śniegiem miały jeszcze sporo pożywienia na otwartych polach, więc w zdradliwe zarośla leciały niechętnie. Głóg stoi samotnie na wypasionej trawie i kusi, jak przydrożna modelka w czerwonej bieliźnie. Zachęca okoliczne ptaki, zwłaszcza kiedy pojawi się słońce i karmin zadziała jak promieniowanie podczerwone. Piękne i lecznicze. W końcu przyszedł pierwszy śnieg. Zimno, głód zakrada się w bezpieczne dotąd miejsca. Nagle starter w bieli odpala sygnał do szaleńczego biegu i głóg zaczęły obsiadać wszelkie drozdy. Nie przejmowały się niczym. Wyczekany moment i zimowa uczta trwa. Ostatni taki głóg z klauzulą ostrożności zdobyty. Tylko co potem chłopaki, co potem.
Fajny klimat i kolory, a potem coś się znajdzie:)