Kwitnące ptakami chaszcze śródpolne
Styczeń, gdzieś w oddali szmer jadących samochodów nie pozwala zapomnieć się w przyrodzie ani na chwilę. Zza zaciągniętego nieba huk odrzutowca. Wydaje ci się, że tkwisz w syndromie gotującej się żaby i nigdy nie wyskoczysz z garnka. Cała cywilizacja wchodzi Ci na głowę, a marazm związany z natłokiem zdarzeń najchętniej zatrzymałby cię w jednym miejscu, wtedy niespodziewanie zobaczysz gorejący trznadlem chabaź. Nagle nie słychać szumu cywilizacyjnego, nie ma tego całego biegu, nie ma reszty świata. Mały, żółty ogień tli się na gołej już bylicy i dodaje szarej zimie jakiegoś kominkowego ciepła. Świat wokół tego światełka zamiera w bezruchu. Zawieszone w ostatniej pozie ptaki lewitują w jakieś uświęconej sytuacji. Świat zamiera w uśmiechu i radości. Takie chwile w przyrodzie dzieją się każdego dnia, w każdej chwili. Cała zabawa polega na tym by wyjść, by poczuć, sprawdzić, odkryć i cieszyć się z tego wszystkiego mimo tak szybko biegnącego dziś życia. Trznadel? Może być i trznadel. Jest tak samo dobry jak każde inne zwierzę, trzeba się tylko zatrzymać na drodze, w życiu, czasem w chaszczach i znaleźć sobie chwilę na beztroską lewitację jak ten mały mazurek przed powrotem do rzeczywistości.
Takie cuda nie każdy potrafi zobaczyć. Zjawiskowe: ruch, światło, kolor.
To ja mam kwitnącą ptakami śliwkę węgierkę. Codziennie rano. I mamy w końcu kupę śniegu, z czego wcale się nie cieszę, a Pan pewnie tak.