Szybko żyć i zdążyć
Leśne przydroże, jakaś kałuża, trochę liści, trochę szpilek. Pęka ziemia a z niej biegną ku niebu piękne noworodki. Delikatne, jasne, pełne chęci do życia. Wchodzą w okres dzieciństwa i wczesnej młodości. Szczyt gracji. Piękne, skóra na nich bez zmarszczek, ciało jędrne puszyste. Ranek zamienia się w południe. Po trzynastej brzegi wytwornego kapelusza nabierają szarości, ale nadal jest dobrze. Ciągle ku niebu zwrócony czeka na swój czas. Wysyp zarodników, spełnienie, geny rozproszone wokół poczekają na swój czas. Zaczyna się wczesny wieczór, brzegi letniego garnituru zaczynają czernieć, zmieniać się w żałobny frak, odpowiedni tylko w dojrzałym wieku. Trenów przyszedł czas. Z każdą chwilą rękawy robią się za krótkie, brzegi płaszcza poszarpane, choć nogi jeszcze sprawne. Delikatny wiatr wprowadza wychudzone już ciało w typowe starcze drgawki. Parkinsonowski taniec zwiastujący coś oczywistego. Umierają stojąc, choć to wydaje się zwykłym eufemizmem, który nie przykryje już ostateczności. Wtedy przychodzi noc życia. Powykręcane kończyny zamienione w stos umarłych świadków tego, co działo się jeszcze rano, wczoraj, no może przedwczoraj. Szybkie życie czernidłaka kołpakowatego uświadamia nam przemijanie. Jest jednak w tym sporo radości. Całe ich życie upakowane w nadmuchanych grzybowych tkankach trzyma się tylko by stworzyć kolejne pokolenie. Człowiek podpatrzył rozwój tego grzyba i podkrada mu to najwcześniejsze pokolenie, zanim spłynie czernią i zniknie. Życie, które rozpływa się na naszych oczach, przechodzi przez palce. Lecz trwa i każdego roku powtarza się ten cykl. Tu nie ma osobniczego egoizmu, tu jest radość z pokoleń, co nam ludziom wcale nie przychodzi tak łatwo i robimy wszystko by koncerny farmaceutyczne mamiły nas coraz dłuższym życiem – lecz tylko osobniczym.
Widziałam dzisiaj czernidłaka kołpakowatego, serio, tylko jednego i przewróconego, etap z trzeciej fotki.Serio.
Piękny nostalgiczny wpis