Przebudzenie ropuchy
Kotłujące się liście, spadające gałęzie drzew i kurz, wszędzie kurz. Tak było wczoraj wieczorem, kiedy wracałem z lasu do domu. Silny wiatr wzmagał się i niósł ze sobą zmianę pogody. Dolnośląski świat ściśnięty jest już od dawna głęboką suszą i nie tylko ludzie, ale i zwierzęta wyglądają każdej kropli deszczu. Gwałtowna zmiana pogody z jednej strony trochę nieprzewidywalna, z drugiej jednak dająca nadzieję. I zaczęło kapać, trochę zacinać i świat w czarnej nocy zaczął robić się wilgotny, choć ciągle jeszcze nie mokry. Liczyłem na więcej. Deszcze skończył się wraz z podmuchami wiatru. W trzy godziny nie da się nadrobić suszy z ostatnich miesięcy. Coś jednak drgnęło. Z głębokich kryjówek wyszły ropuchy zielone. Czas zdobyć trochę pokarmu przed jesiennym koczowaniem i zimowaniem. Do rana grasowały po mojej wsi. Pewnie z nadzieją na dżdżownice, które również wyszły z ziemi by się przewietrzyć w deszczowym orzeźwieniu. Ubrana w piękne moro, jak przystało na osobnika poruszającego się w terenie buszowała w ogrodzie, gdzie przy spróchniałych pniach polowała zdaje się na coś grubszego. Ciekawe jak płazy poradzą sobie ze zmianami klimatycznymi. Znów się rozmarzyłem, że powstaną tysiące małych zbiorników wodnych pośród pól i w lasach, i wszystkie te wrażliwe istoty przetrwają to, co niesie nam ocieplająca się przyszłość. Lubię na nie patrzeć, kiedy przemykają mi przed nogami i przeciskają się przez wiejskie zakamarki. Kiedy zobaczyłem pierwszą przypomniał mi się jej wiosenny trel, który można pomylić ze strydulacją turkucia podjadka. Cóż jesień nie jest już tak głośna jak poprzednie pory roku, za to robi się coraz bardziej kolorowo.