Pantomima zdarzeń
Cóż, wieczór był tak niezwykły, że zostałem na swoim oczku do rana. Chciałem poczuć powiew skrzydeł zapadających w trzcinach jaskółek, sprawdzić kiedy żurawie gubią pióra na bagnie i kto tak ciekawie się odzywa przed północą. Jaskółki po wielu minutach krążenia zajęły tysiące trzcin i zamilkły na dobre. Gdy zrobiło się ciemno na oczku pojawiło się duże stadko krzyżówek i kilkanaście żurawi. Za ciemno by zobaczyć, ale za głośno by nie usłyszeć. Szmery, trzepot skrzydeł, kaczętnik rozkwaczony na całego. W końcu jakoś się to wszystko ustabilizowało, wyrównało się i ucichło. Z trzcin słychać było jeszcze odgłos świniobicia wydawany przez wodnika przerażonego złamaną przez dzika gałęzią. To, jak się za chwilę okazało, była uwertura do koncertu, jaki dała zielonka. Nie spodziewałem się jej w wersji głosowej o tej porze roku, ale jak dotąd zawsze słuchałem jej w nocy, to dlaczego sierpień miałby być gorszy. Potem było już różnie. Przez cały czas bóbr coś mielił wielkimi zębami i przez chwilę miałem wrażenie, że zjada mi moje drewniane otoczenie. Potem już tylko kaczki cicho kwakały. Noc wokół rozdzierały puszczyki i nieprzyjemne strzały petard w kukurydzy za lasem. Gdy światło dnia zaczynało rozbudzań bagienko, wszystkie krzyżówki poderwały się w szarościach i odleciały gdzieś w znane tylko sobie kryjówki. Po chwili wystartowały żurawie i dołączyły do tych krzyczących na polach. Nagle poderwały się jaskółki i z szumem odrzutowca odleciały w poszukiwaniu much. Zakwilił zimorodek. Pomyślałem sobie, że to już po wszystkim, że wygrała szarość nocy nad światłem poranka i zwierzaków nie będzie. Wtedy pojawił się on. Krzyki żurawi pozwoliły kszykowi cicho wejść na scenę. Na przygiętych nogach falował w zwolnieniu i zbliżał się do dołka z wodą. Umył każde piórko, rozbryzgiwał w swoim tanecznym układzie kropelki wody. Przysiadał, trochę pożerował, znów się umył. Każdy jego ruch był zaprojektowany przez Pinę Bausch. Każdy krok zdawał się być teatrem tego poranka. Teatrem, w którym pierwsze promienie słońca oświetlały, każdą jego pozę w pantomimicznym przedstawianiu jego codziennych czynności. Mycie, jedzenie, odpoczynek. Stawał na chwilę na mule, pokołysał się i znów wracał do swojej codzienności. Umył się raz jeszcze. Przez chwilę rozglądał się po okolicy, po czym wszedł na mały kopczyk gnijącego dna i w pozie pomnikowej zaczął odpoczywać. Wyglądał dostojnie, trochę jak misternie wykonana statuetka. Kiedy uniósł nogę ku górze, na niebie pojawiała się samica jastrzębia i z impetem uderzyła w lustro wody. Przerażone kokoszki narobiły hałasu. Jastrząb odleciał z niczym, a nasz bekas narobił „kszyku” i czmychnął już bez gracji wysoko do nieba.
5 Comments
Realizacja: Ideacto w oparciu o projekt stworzony przez Opcom sp. z o.o. S.K.A.
…zimorodek już tam przecież był i kwilił. Bardzo ciekawie tam jest nocą.
bardzo
Piękna fotografia, lekko tylko falowaniem naruszona symetria. Opis też bardzo malowniczy.
I co było dalej? Nastąpiła cisza?
przyleciał zimorodek…