Sobotnia kąpiel
Zaszyłem się nad moim ulubionym oczkiem wodnym. Nad głową tysiące jaskółek wirowały w zachodzącym słońcu. Żołny jak w ukropie polowały na ważki, a zimorodek kilka metrów za moimi oczami polował na małe rybki. Z oczeretów rozdarła się kokoszka wodna, a łęczak przechadzał się po czarnej plaży. Pomyślałem sobie: „raj”. Nagle rozległ się wielki plusk, jakby ktoś wrzucił do wody ciężki głaz. Cisza. Błotniste kroki zaczęły się do mnie zbliżać. Nie byłem przekonany, że to zwierzę. Jednak następne zdarzenia dały pełną jasność. W oczeretach pojawił się byczek. Umorusany, oblany czarnym mułem z połyskującym od wilgoci porożem. Na jego „twarzy” widać było ulgę. Pozbył się tych wszystkich uciążliwych jusznic, gzów, much i meszek. Chodził po moim bagnie (i po swoim) z wielką lekkością i ulgą. Tuż za nim podążała czysta jeszcze łania. Byk po chwili rzucił się raz jeszcze w muł. Porożem tarł o turzyce, i moczył się w czarnej brei. Był blisko, jego oddech słyszałem jak przez stetoskop. Wdmuchiwał powietrze w wodę, pluskał, prychał i bawił się w basenie pełnym borowin. Łania weszła w trzciny, jakby nie chciała, aby ktoś ją oglądał w kąpieli. Byk, przeciwnie. Podniósł się w końcu, wszedł w turzyce i zaczął czesać się w ostrych liściach przesyconych krzemionką. Straciłem go z oczu. Szum jednak pozostał. Tłukł porożem o krzaki, po czym znów rzucił się w muły bezkresne. Powtórzył swój rytuał sobotniej kąpieli. Z trzcin wyszła kompletnie czarna łania. W czerwieniejącym słońcu czarne postacie oddaliły się do pobliskiego olsu. Odgłosy dalszej toalety, bicze z gałęzi trwały aż do zachodu słońca. Dwie rzekotki zakończyły ten dzień, a zlatujące się żurawie napełniły niebo nostalgicznym krzykiem. Dużejący księżyc zaświecił i zagląda mi właśnie przez okno dachowe. Sen to był, czy prawdziwe spotkanie?
Prawdziwe, tylko dlaczego zwierzęta takie smutne są, zatroskane…dobrej nocy.
A jeśli sen, to odkrył Pan sposób na jego fotograficzny zapis:) Fantastyczne ! Zdjęcia i wynalazek:)