Szary szarak o szarej godzinie
Wracałem po dniu pracy w terenie. W stopach wiele kilometrów, lato jakieś chłodne, a auto nieśmiało toczyło się leśną drogą do domu. Szaro wokół. Słońce skryło się za ciemną chmurą na zachodzie, przez co uczucie szarości stało się jeszcze bardziej dotkliwe. Na leśne drogi wychodzą wtedy zwierzęta i trzeba uważać, by nie zrobić im krzywdy. Sarny, czasem wygłodniały borsuk, jelenie przejdą w kierunku pola z burakami. Szarość ożywia te wszystkie przez dzień schowane odludki. Uśmiechnąłem się, kiedy przy drodze zobaczyłem zająca. Ten patrzył na mnie, ale nie wykonywał żadnego ruchu. Zamarł. Wiedział, że jak się ruszy to teoretyczny/potencjalny drapieżnik za chwilę go upoluje. On walczył z napięciem mięśni, ja z ciemnością podszytu. On ani drgnął, ja celowałem obiektywem, dodawałem ISO i zastanawiałem się jak ustawić ostrość. On swoją skamieliną zachęcał mnie do prób. Zero światło, zero pięknego tła, za to jego nieco szelmowskie spojrzenie kazało mi próbować. Uśmiechałem się do siebie i czułem, że on pewnie też się uśmiecha, ale ze mnie. Odstawiłem aparat, zamknąłem drzwi i widziałem kątem oka jak po odjeździe zając pokicał w swoją stronę. Bardzo spokojnie i bez nerwów. Przypomniał mi, że trzeba robić swoje. Tkwić we własnej strategii i nie oglądać się w chwilach, w których wydaje się, że wszystko może się zdarzyć. Wytrwać i spokojnie iść w swoją stronę. Czasem do przodu, czasem do tyłu, czasem na drzewo, a czasem pod wodę. Tyle, że zawsze po swojemu jak szarak o szarej godzinie. Brakowało tylko worka z austriackiego lnu, do którego można by tego zająca wrzucić i zaczarować jak w baśniach największych bajkopisarzy. Każdy wieczór ma swoje baśniowe chwile. Warto się wtedy przy zającu zatrzymać i popłynąć z myślami w nadchodzącą noc.