Poza oczami
Zapomniana łączka na skraju łęgu. Mały strumień wolno przelewa się przez zwalone konary. Sączy się. Kapturka śpiewa jak opętana na pobliskiej kalinie. Wokół tylko maszerujące olchy, które wkraczają z impetem na łąkę. Na polanie za chwilę pojawi się słońce i odbarwi niebieskie kosaćce na fioletowo, liliowo, lilę. Jeszcze ostatnie chwile granatowości utrzymywane w cienistej zatoczce. Kilka kęp kosaćców ma tu ciągle swoje miejsce. Byłem tu ponad piętnaście lat temu. Łączka jakby większa, olchy karakanowate wtedy. Dziś drzewa dorosłe, rosłe i panoszące się na dobre. Oddech wilgotnej o poranku łąki ze snującym się zapachem kumaryny i delikatnych kropelek wydobywających się z płatków irysów. Subtelny zapach, ale działa jak opium. Trudno stąd odejść. Trudno tu dojść, wokół bagno lub zarośla głogów. Może dlatego łąka smakuje tak bardzo, że nie jest dostępna dla innych? Że nikt tam nie chodzi? Że jest swoistym „endemitem” wśród łąk. Nie wiem, ale dobrze mi tam było i chyba jeszcze tam wrócę.
PS
Potem jedziesz przez wieś i setki podobnych irysów kwitnie w ogrodach. Nie są to chyba kosaćce syberyjskie, a może są. Zdziwienie i trochę smutek jak u Małego Księcia, gdy dostrzegł, że róż jest więcej niż ta na odległej planecie. Więcej niż jedna, jedyna.