Budzik o szarej godzinie
Ileż on robił hałasu. Czekałem. Wokół noc, na wodzie tylko smuga po cicho pływającym bobrze. Ten uwijał się z badylami i uszczelniał przecieki. Był tak blisko, że mogłem go pogłaskać. Ciemna noc. Kiedy od wschodu niebo zaczęło się wolno rozświetlać, trzcinowisko zaczęło się wolno budzić. Na tyle wolno, że każdy szmer w trzcinie był słyszany jak koncert metalowy na wielkim stadionie. Pluski wodnika, szmer wioseł krzyżówek i plusk cyrankowych cedzeń w oczeretach. Nagle, na tafli małego oczka pojawił się on, cały na szaro! Jak się wydarł, jak rozśpiewał swoje zaniepokojenie, to cała woda zaczęła nagle kwakać, żurawie zaczęły swoje fanfary, potrzos od razu zaśpiewał wszystko, czego nauczył się rok wcześniej. Rozgwizdały się gulgoczące cyraneczki a i cyranka na grzebieniu cicho zagrzmiała. Samotniki zaczęły tokować nad strumieniem w olsie. Perkozek otworzył dzień! Oczywiście pojawiały się dwie pary tych malutkich perkozów i zaczęły swoimi trelami znaczyć rewir. Chodziły po wodzie, chlupotały, pluskotały, pławiły się i nikt nas oczkiem nie zauważył, że wyszło słońce. Na chwilę, bo gdy tylko się zaświeciło, deszczowe chmury schowały tę największą lampę za grubym abażurem z niskich stratusów. Kątem oka zauważyłem lisa, który szedł w kierunku gniazda żurawi. Widziałem też, że jeden z żurawi cichutko odszedł od swoich trzcin. Lis podchodził brzegiem do gniazda, a żuraw cichutko stąpając, podchodził lisa. Po czym, gdy ten wielki ptak był już blisko, wydarł się na całą (gardło?) tchawicę i bagno zamilkło. Życie zatrzymało się. Lis uciekał na oślep. Perkozki zanurkowały. Cyraneczki odleciały. Zapanowała cisza, którą rozcinały krople deszczu. Jeden budził, drugi uciszył.