Zmienne nastroje Fryderyki
Wczoraj, po godzinie piętnastej, wszystko wyglądało na szarą styczniową rzeczywistość. Jednak informacje z portali pogodowych wskazywały na szybki przepływ mas powietrza, który miał na za chwilę nastąpić. Fryderyka rozpędzała się w Niemczech i robiła sporo szkód. Po szesnastej można było ją poczuć i u nas na Dolnym Śląsku. Gwałtowne zmiany na czele frontu zapewniają zawsze niezwykłe zjawiska świetlne. W ostatniej chwili, przed zachodem słońca, niebiosa się rozstąpiły i magiczne światło malowało wszystko, co napotkało na swej drodze. Długie cienie kładły nawet niewysokie przedmioty na kolana, a budowle otrzymywały na chwilę nowiutkie elewacje. W ciemnej części nieba krążyło kilka bielików, a żurawie panicznie próbowały lecieć na swoje noclegowisko. Gdy po chwili zrobiło się ciemno, a wiatr rozkręcił się na dobre, zamiast obrazu pozostał tylko dźwięk. Wycie, szum i łopot. Trochę przypominało mi to wiatry z Ziemi Ognistej, które swym jękiem przerażały nieistniejących już Indian Alakaluf/Kawésqar (warto dodać, że językiem kawésqar mówi teraz około 10 osób na świecie!), Selk, Yamana czy Ona. Ten wiatr, to duch Ayayema, który przerażał i determinował zachowania tamtejszych plemion. Fryderyka była jednak nieco łagodniejsza. Prędkość w dolinie sięgała 93km/h. Rano po tej złośliwej babie został tylko delikatny powiew, wspomnienie szalonej nocy i znów wrócił szary, przeplatany pęknięciami nieba styczeń.