Odbicia… odbicie
Każda fotografia taka sama, każda fotografia inna. Jest na nich coś, czego nie można dotknąć. Nie można wrócić do tego, co działo się kilka sekund temu. Każdy zobaczy tu coś innego, coś swojego. Obrazy malowane przez wodę, wiatr, fale, zachód słońca. Patrzysz i widzisz krajobraz. Jakieś drzewo, krzaki, jakąś postać, marzenia, myśli. Wszystko faluje, majaczy się w poświacie tego, co wydarzyło się jeszcze chwilę temu, a teraz jest czymś nowym, innym. Może ktoś gdzieś biegnie, może czegoś wypatruje. Rozmazane gałęzie rąk i ten ktoś z tyłu nie może dogonić i raczej już nie dogoni postaci. Niby ostre, niby oczywiste, ale rozmyte. Rozlane, roztańczone jak krople deszczu na tle dalekiego słońca. Jakby obraz był wyświetlany wstecz, do góry nogami. Retrospekcja czasu płynącego jednak ciągle do przodu. Trudno żałować za poprzednią chwilą, kiedy ta jeszcze wcześniejsza była inna, jaśniejsza, bardziej świetlna. Trudno wybrać najlepszy moment. Fascynacja tajemnicą obrazu, który wyświetla się w wodnym lustrze rozlewiska na łące. Nie potrafiłem oderwać oczu, nie potrafiłem i chyba nadal nie potrafię nie być w tym odbiciu. Ulotne, efemeryczne, malarskie oddalające się, nie moje, znikające w ciemności nocy i czasu.
A może…za zasłoną w pokoju hotelowym wstaje świt.
Niezwykłe: oszczędne
i wysmakowane… piękne w tej prostocie niedopowiedzenia.