Luke Skywalker w naszych lasach
Ciemno, wysoko na niebie przez dramatyczne chmury przebija się trochę gwiazd. Czerwona zorza utopiła się w zachodnim niebie, a wokół zapanowała ciemność. Zdaje się, że będzie w nocy jakaś burza. Ostatni trzciniak krzyknął nad stawem, a w wodzie ożywiła się wydra i bobry. Trochę straszno, trochę delikatnych trzasków, gdzieś w chruśniaku. Duchy? Sarny? Dziki? Raz za razem seledynowe światełko wzbijało się ponad zarośla i krążyło przez chwilę między młodymi jesionami. Jeszcze jeden, następny w ku górze i kolejny nieśmiało oderwał się od pnia drzewa. Trochę gęściej zrobiło się gdy, na patyczku pojawiło się światło, być może samicy. Doleciały jeszcze dwa. Wolnym, ale lekkim lotem niczym iskry z komina wzbijały się w czarną otchłań nocy. Z nieco odległej kaplicy grobowej, z dawnymi szczątkami właścicieli podworskiego parku, zaczęła krzyczeć samica puszczyka. Przerażona łyska zakrzyknęła i z trzepotem skrzydeł pobiegła w gęstwinę pałki szerokolistnej. Noc stawała się coraz bardziej filmowa. Dość nagle, jeden ze świetlnych mieczy zaczął kołysać się na wiotkiej gałązce, po silnym podmuchu wiatru. Pomyślałem sobie, że być może taka scena zainspirowała George’a Lucasa do wprowadzenia świetlnych akcesoriów w Gwiezdnych Wojnach. Tego nie wiem, ale byłby miło, gdyby reżyser zaczerpnął z przyrody motyw tworzony przez świetliki. Robaczki świętojańskie mają swoje święto. Rójka tych chrząszczy objawia się malutkimi ruchomymi światełkami samców i stacjonarnymi samic.
Migają, gasną, pojawiają się nagle jakby rodziły się z ciemności. Nie oznaczałem do gatunku światełek, ale w Polsce można spotkać iskrzyka, świeciucha i świetlika świętojańskiego. Za świecenie odpowiada enzym lucyferaza, która uczestniczy w utlenianiu lucyferyny i stąd mamy bioluminescencję. Warto się wybrać teraz do lasu i nacieszyć się spektaklem żywych ogni. W ciszy, trochę z sercem na ramieniu przeżyć magiczne chwile. Zawsze gdy je oglądam, mam wrażenie, że mówią do siebie świetlnym językiem. Trochę w tym baśni, trochę fantastyki. Ja cieszyłem się, że moje światełko osiadło na bardzo cieniutkiej gałązce i w dodatku na przeciągu. To spowodowało, że poczułem się jak w trakcie czytania wykładów Richarda Feynmana, o ruchu elektronów w atomie. Taki świetlikowy model. Zresztą, od razu przyszła do głowy informacja z fizyki, że światło ma charakter korpuskularno-falowy. To niesamowite, że takie pojęcia zostają w głowie na lata, jeszcze z wykładów innego fizyka, też Richarda, a dokładnie Ryszarda Koroba (dziękuję za dobre podstawy fizyki światła). Kilka światełek, a tyle w głowie przypomniało się różnych powiązań. No i dodam, że te świetliki to jakieś takie romantyczne są. O.
Tak, z fizyki pozostają na lata w głowie różne, w życiu codziennym niezwykle użyteczne pojęcia. Mnie się trzyma na przykład “zasada nieoznaczoności Heisenberga”. Brzmi efektownie, a dodatkowo utrwaliłem ją sobie po dwukrotnej wpadce w trakcie odpowiedzi przy tablicy.
Takie proste a jednak… niezwykła zwykłość natury:)
Romantyczna fizyka? Tak! Oglądałam w czerwcu spektakl przygotowany przez moją koleżankę, muzyczkę z uczniami w naszej szkole: “Alicja w krainie kwantów”.
Bardzo mnie to zainspirowało. Ta energia kosmiczna…i jeszcze Matrix, który wczoraj powtórzyłam po latach:) Wszystko się przenika, rzeczywistość (?), baśnie i fantastyka:)