Oblaczki, ciepły wiatr znad skoszonej łąki
Trochę duszno, niebo pełne biegnących chmur. Dynamicznie. Znad skoszonej łąki wiatr zabrał kiść wyschniętego siana i rzucił między nieskoszone trzciny. Małe tornado na skalę małej łąki. Jakiś potrzeszcz próbował jeszcze znaczyć śpiewem rewir, ale gorące południe wyraźnie nie służyło obronie terytorium Słychać było w końcu tylko wiatr. Co jakiś czas granatowe samolociki przemieszczały się z driakwi na driakiew. Jedne kwiaty były odwiedzane rzadko, na innych zaczynało brakować miejsca do lądowania. Słodycz kwiatów wabiła kolejne osobniki. Co jakiś czas wiatr odrywał oblatywacza i rzucał go w kierunku ściany lasu. Z mozołem, pod wiatr wracał taki uparcie do swego kwiatowego raju. Na loty godowe nie czas, wiatr zbyt mocny. Czas na żerowanie. W powietrzu czuć już było nadchodzącą burzę, choć nie koniecznie deszcz. Oblaczki grantaki pojawiały się w takich ilościach, jakby gdzieś pod ziemią przepoczwarzanie osiągnęło kulminację. Najważniejsze by uczepiły się tańczącego na wietrze kwiatu i zaczęły żerować. Reszta nie miała już znaczenia. Białe guziczki skrzydeł rozpinały połyskujący granat właściwego owada i ukazywały go w pełnej krasie. Kilka rund wokół koszyczka driakwi i delikwent wydawał się zadowolony. Ot, w wietrzny dzień oblaczki jak obłoczki błąkały się po skraju łąki.
Więcej o oblaczkach granatkach pisałem kiedyś na blogu: