Moja pierwsza kukułka w tym roku… bzowa
Nie kukała, nie szukała cudzego gniazda, lecz kwitła sobie w ciepłej dąbrowie. W zasadzie storczyk ten nazywany jest obecnie stoplamkiem bzowym, ale ta niejasność ornitologiczno-botaniczna ma swój urok. A plamek na liściach to w zasadzie brak. Ale tak to już jest z systematyką, że nie wszystko co podobne ląduje w jednym rodzaju, lub co jest bardzo podobne dzielone jest obecnie na rodzaje nowe. Systematyka w biologii po wprowadzeniu badań genetycznych, przewraca trochę nasze nazewnictwo i powiązania. Ale tak ma być, nauka ma to do siebie, że idzie do przodu po szufladach pełnych wiedzy, które pozostawiają poprzednicy. Wracam jednak do naszego storczyka. Ma on dwie formy barwne – żółtą i krwistoczerwoną, choć jak widać na fotografii zdarzyć się może okaz już nie żółty i jeszcze nie czerwony. Taki niby róż. Wrażenie jednak robi jeszcze coś innego. W kwaśnej dąbrowie, gdzie wyłysiałe runo wyrywa się dopiero po zimie, te kwitnące kukułki robią niezwykłe wrażenie. Małe lampioniki skierowane ku niebu, świecą w promieniach słońca jakby, ktoś je specjalnie zapalił. To dość rzadki storczyk, charakterystyczny raczej dla pogórza i gór południowej Polski. Właśnie kwitną, właśnie są, właśnie czarują sobą. Są chronione i pod żadnym pozorem nie wolno ich zrywać, przesadzać, przenosić itd. Gdyby nie były chronione, też nie wypadałoby tych lampioników zabierać do domu. Są niezwykłe i unikalne.
Piękne. A czy na zdjęciach są te krwistoczerwone? Czy jest jeszcze odcień mniej wpadający w głęboki róż czy fiolet a bardziej w czerwień? To by było już zupełnie niezwykłe.
Nie ukrywam, że zazdroszczę oglądania i wąchania na co dzień tych wszystkich cudów:)
sam mam kłopot z krwistą czerwienią