Czarne bociany jeszcze lecą
Wieczór, żółte niebo malowane zachodzącym słońcem. Gdzieś za plecami krzyk czapli. Pierwsza myśl lecą czaple na żerowisko. Druga myśl lecą brodzące różne. Trzeci, już rzeczywisty obraz, który wpisywał się w wieczorne niebo wyjaśnił wszystko. Kilka czapli siwych i cztery bociany czarne ciągnęły nad olsami. Razem. Po jakimś czasie skupione stado rozpierzchło się na horyzoncie i tylko bociany czarne zaczęły krążyć tuż nad słońcem. Powietrze napełniło się kumakami, próbowały wylądować gęgawy, para samotników z charakterystycznym zawołaniem zatoczyła koło nad mokrą polaną. Słońce topiło swe barwy za czarną ścianą lasu, a kszyk zaczął ćwiczyć wiosenne beczenie. Każdy zachód słońca w terenie jest czymś niezwykłym. Ożywają na moment ptaki po południowej sjeście i cały wieczór staje się areną śpiewów, krzyków, treli. Jest spektaklem ulotnym, nie do zatrzymania, jak pierwsze dwie dymówki, które nagle pojawiły się nad łąkami. A bociany czarne krążyły, aż w końcu zatopiły się w wieczornej zorzy.