Zapach rzeki
Po dniu z pogrzebem w tle, musiałem na chwilę poszukać przyrody. Zrobiło się ciepło, choć lód jeszcze zalega w obniżeniach. Pojechałem nad Barycz, nad uregulowaną rzekę. Nieoczywisty wybór z przyrodniczego punku widzenia. Nad brzegami wisiały półki lodu, które powstały przy wysokiej wodzie, tworzyły się na nich sople, czasem zrywały się krzyżówki. Przeleciała przed oczami czapla biała, która przecięła opadające słońce. Jednak to nie obrazy dziś zatrzymywały nad rzeką. Zatrzymywał jej zapach. Odwilż ujawniła to wszystko, co skrywał mróz. Bardzo mocno z wilgoci rzeki przezierał zapach kłączy grążeli żółtych, jeżogłówek i tataraku. Ostry zapach, mieszający się z butwiejącą mozgą trzcinowatą napełniał całą przestrzeń między wałami. Bliżej koryta zapach stawał się bardziej intensywny, a opadająca woda odsłaniała kolejne łachy mułu. Czarne, nagrzane przez słońce namuły parowały i przenosiły woń rzeki wyżej. Wyglądało to tak, jakby dzisiejsze ciepło i słońce spowodowały odkręcenie flakonu z egzotycznymi perfumami. Ciężkie, wieczorowe raczej, ale po ostatnich tygodniach mrozu były czymś niezwykłym. Polecam.